wtorek, 18 października 2016

Jest źle, ale można upaść jeszcze niżej

To co dzieje się ostatnio w naszej rodzimej polityce i jej szeroko pojętych okolicach jest absurdalnie śmieszne. Postronny obserwator, który nie angażuje się w spory i nie sympatyzuje z konkretną frakcją polityczną ma straszny ubaw z zachowań ludzi, którzy nie mają tyle szczęścia co on i są zaszufladkowani w jednym, konkretnym punkcie widzenia.

Tak oto w naszym kraju tuż po tym jak wszyscy znali się doskonale na piłce nożnej i zwalniali ze stanowiska Adama Nawałkę, nagle uaktywniła się w narodzie specjalistyczna wiedza o śmigłowcach. Kupić od Francuzów, kupić od Amerykanów, trzeba było nie zrywać negocjacji, albo w sumie dobrze, że je zerwaliśmy...Gdybyśmy mieli tylu specjalistów w tej dziedzinie, już dawno świat ujrzałby nasze rodzime śmigłowce o pięknie brzmiącej nazwie „Bociek” albo „Jaszczomb”. Nikt nie wie jak ta polityczna decyzja o wycofaniu się z kupna śmigłowców z Francji odbije się na nas w przyszłości, ale każdy zdążył już wydać werdykt. Czyli pochwalić decyzję albo uwypuklić nieudolność rządu.

Kolejną niezwykle angażującą emocjonalnie sprawą jest kwestia aborcji. To co wydarzyło się od przekazania ustawy antyaborcyjnej do dalszych prac, do momentu jej odrzucenia jest absolutnym cyrkiem i muszę podziękować wszystkim, że mogłem obserwować ten pokaz bez kupna biletu. Cała scena polityczna wzięła w tym udział i dzięki temu można powiedzieć z pełną powagą, że błaznów ci u nas dostatek. To jak nisko upadła rozmowa na temat aborcji, jak chamskie hasła przetoczyły się przez ulice wielkich miast, ile kłamstw i niedomówień rozrzuconych zostało w mediach sprawia, że brak komentarza jest tu najlepszym komentarzem.


I jest jeszcze jeden niezwykle interesujący temat. Nieszczęsny widelec. Ten właśnie widelec pokazuje, że nasi politycy najwyraźniej świetnie się bawią w swojej pracy. Poziom dyskusji ludzi, którzy odpowiadają za państwo i jego wizerunek jest drastycznie niski. Podobnie jak poziom dyplomacji. Skoro już ktoś tak niefortunnie użył tej anegdoty o widelcu(nawet jeśli jest to prawda historyczna), a był to łagodnie mówiąc mało dyplomatyczny język, to ruch opozycji, prześmiewcze komentarze pod adresem tego człowieka i ciągłe nawiązania do widelców, są również strasznie niefortunne i świadczą tylko o tym, że ci śmieszkowie poziomem odstają niewiele od autora tej wypowiedzi. I to w sumie nie jest w ogóle odkrywcze.

czwartek, 6 października 2016

Jakie piękne samobójstwo

Jak stracić reputację zdobywaną latami? Wystarczy wtrącić się w polityczny spór. W taki oto sposób znani i lubiani niszczą swój wizerunek. Od tej pory część społeczeństwa nie będzie widzieć już dobrego aktora lub dziennikarza, a jego opinię. To jak tatuaż na czole. Niezmywalny.

Tak naprawdę do każdego człowieka, który komentuje życie polityczne przywiera jakaś łatka, która będzie uwierać część społeczeństwa. To normalne, wiemy jakich wypowiedzi możemy się po kimś spodziewać i nie jest zaskoczeniem aktywność takiego znanego komentatora. Z pewnością ma on już swoich zwolenników i przeciwników. Nie może sobie zaszkodzić, ponieważ jego karta jest zamazana po jednej stronie i wszyscy o tym wiedzą. Gorzej jeśli ktoś, kto nigdy nie wyrażał swoich poglądów publicznie, zacznie wypowiadać je głośno i wyraźnie. Szczególnie jeśli temat zahacza o  bardzo drażliwy i emocjonujący spór. Aktor wyrażający swoje prywatne opinie publicznie, niestety zyska przeciwników, którzy będą patrzeć na wykreowane przez niego postacie przez pryzmat niechęci do jego prywatnych poglądów. Nie tylko aktor traci, filmy, w których występuje, również. Dziennikarz, powiedzmy sportowy, nawet najlepszy w swoim fachu, gdy powie kilka słów za dużo straci swój wizerunek, którego nigdy nie odbuduje. Opinia publiczna nie przeoczy takiego wyskoku, internet w ogóle nie wybaczy.


Czyli człowiek anonimowy może wypowiadać się na wszystkie tematy, a dziennikarz sportowy lub aktor tylko na tematy z branży? Może komentować wszystko co chce, ale musi liczyć się z konsekwencjami, szczególnie tymi wizerunkowymi. Chyba nie o to chodzi w ich pracy, aby dzielić społeczeństwo swoimi wypowiedziami. Tak naprawdę niewielu jest ludzi, mistrzów swej dziedziny, którzy naprawdę łączą Polaków. Adam Małysz? Nawet Robert Lewandowski, który nie ma żadnego piętna na swoim wizerunku, nie łączy wszystkich. Wszakże znajdzie się jakiś antyfan Bayernu Monachium, albo człowiek wytykający słabą grę w reprezentacji. Dlatego tylko Adam Małysz, przynajmniej jeśli chodzi o sportowców, przychodzi mi do głowy. Jego każdy kocha. I cieszmy się, że jego prywatne opinie nie stały się publiczne.

środa, 21 września 2016

Na ten biznes mamy wpływ

Strasznie denerwujące jest to, że największą sławę zyskują rzeczy, które nie zawsze są wartościowe. Nie jest to coś odkrywczego, ale niestety pozostawia po sobie niesmak przeogromny. Czy przypominacie sobie jedną sytuację, w której oglądaliście film lub czytaliście artykuł, który był waszym zdaniem strasznie głupi, wręcz nastawiony na to aby prowokować głupotą ruch w internecie? Z całą pewnością taka sytuacja miała miejsce nie raz, gdyż zdarza się ona praktycznie codziennie. Rzeczy małowartościowe wypierają te wartościowe.

Logicznym rozwiązaniem wydaje się tutaj omijanie takich treści i nieoglądanie ich. Tak się jednak nie dzieje. Gdy nie zgadzamy się z treścią np. artykułu, ponieważ widzimy w nim kłamstwa, prowokacje i manipulacje, to czytamy takie ,,byle co,, do końca i jeszcze negatywnie komentujemy. Tworzymy w ten sposób ruch, nabijamy wyświetlenia, zachęcamy do bezsensownej dyskusji. Autor tekstu, albo właściciel takiej strony tylko na taki ruch czekają. Dzięki temu mogą przyciągnąć reklamodawców i zarabiać na beznadziejnych artykułach. Sami sobie odpowiedzcie na to jakie strony tak funkcjonują. Jeśli nie chcecie trafiać na drażniące was strony z gównianymi treściami, to nie powinniście w ogóle ich odwiedzać, bo to dla nich strata i gwóźdź do trumny. Zła opinia, ale dużo wyświetleń, to bardziej opłacalne od dobrej opinii, ale braku wyświetleń. Nie ważne jak mówią, ważne aby mówili. Brak jakiegokolwiek ruchu na takich stronach, szczególnie tego negatywnego, powoli będzie je zabijał. Nie zamierzam nawet podawać przykładu takich stron, bo to już byłoby niepotrzebne naprowadzenie, które mogłoby skutkować tym, że ktoś postanowi to sprawdzić i nabije takim ludziom wyświetlenia.


Oczywiście nie tylko na słowo pisane trzeba uważać. Być może dużo bardziej należy zwracać uwagę na filmiki z youtuba. Trzeba pamiętać, że jeśli jakiś twórca nie potrafi zrobić czegoś górnolotnego, to z całą pewnością zrobi coś głupiego i będzie cieszył się oglądalnością. Tu również obowiązuje ta sama zasada. Nie nabijajmy fejmu głupocie. Dziwne, że proporcje są tu często odwrócone i mamy do czynienia z filmami o tematyce rozrywkowej na najniższym możliwym poziomie humoru z kilkoma milionami wyświetleń. Miejmy nadzieje, że to już niedługo zmieni kierunek. Tylko my to możemy zrobić, bo tak naprawdę to my dyktujemy warunki w tym biznesie. No i niestety źle to o nas świadczy, bo wyświetlenia nie kłamią. Niekoniecznie oglądamy, to co ma wartość. 

poniedziałek, 19 września 2016

Cisza o Igrzyskach Paraolimpijskich

Szerokim echem odbiły się głosy ludzi, którzy narzekają, że Igrzyska Paraolimpijskie w Rio są spychane na boczny tor w stosunku do zmagań sportowców na Igrzyskach Olimpijskich. Chodzi głównie o to, że brakuje popołudniowych relacji na żywo z Brazylii w TVP. Transmisje z sesji nocnej (nocnej tylko w naszej strefie czasowej) znajdują się w ramówce TVP, ale to za mało dla ludzi uważających to za dyskryminacje niepełnosprawnych. Czy można przyznać im rację?

Zdaje się, że TVP i tak zrobiło ogromny krok do ,,przodu” decydując się na transmitowanie paraolimpiady. W praktyce to duże ryzyko, gdyż nie wiadomo czy ludzie zechcą oglądać zmagania niepełnosprawnych z taką zawziętością, jak miało to miejsce w przypadku podstawowych igrzysk. Igrzyska dla niepełnosprawnych nie budzą tylu emocji, nie są zmaganiami, które widzowie chcą oglądać na pierwszym miejscu i nie można mieć pretensji do telewizji, które nie wykupiły praw do ich transmisji.

Igrzyska Olimpijskie mają wyłonić najlepszego sportowca w każdej z dyscyplin. Jest to sport na najwyższym poziomie, w którym nie ma miejsca na przypadek. Tu startują najlepsi z najlepszych i zdobycie mistrzostwa olimpijskiego musi być poparte setkami godzin ciężkich treningów, które zwykłym ludziom nie mieszczą się w głowach. To dzięki temu sportowcy mogą zafundować nam emocje. Takie emocje ludzie chcą kupować, taką rywalizacje chcemy oglądać. W końcu zwycięzca zostaje najlepszym człowiekiem na świecie w danej dyscyplinie. To jest coś, to działa na wyobraźnie. Głównie najlepszym człowiekiem w danej konkurencji zostaje mężczyzna. Dlatego zmagania mężczyzn są najchętniej oglądane. Zmagania kobiet, choć mogą być niezwykle interesujące, nie zdobędą takiej oglądalności. Chyba, że kobiety zaczną wygrywać z mężczyznami i to one staną się najlepsze.

I gdzie tu umiejscowić niepełnosprawnych? Zgadzam się, że uprawianie sportu dla nich to nie jest nic prostego. Muszą zmierzyć się z wieloma utrudnieniami, które wymagają olbrzymiej siły woli i motywacji. Być może takie zawody znaczą dla nich więcej niż dla tych w pełni sprawnych sportowców. Tylko dopóki nie będą w stanie rywalizować z najlepszymi, to nigdy ich popularność nie wzrośnie. To jest krzywdzące, niestety, więc wielu ludzi nie chce tego przyjąć do wiadomości. Tylko takim samym kryteriom podlegają również zwykli sportowcy rywalizujący np. w niższych ligach piłkarskich. Czy tych ludzi pokazuje się w telewizji ? Nie zawsze. Czy mogą rywalizować z najlepszymi? Nie mogą bo są mniej utalentowani, bądź mniej wysiłku włożyli w treningi. A czasem ich zmagania są niezwykle interesujące, czasem bardziej od zmagań najlepszych drużyn piłkarskich. Czy takich ludzi można uznać w takim razie za niepełnosprawnych? To zależy od punktu widzenia, ale skoro nie są w stanie uzyskiwać najlepszych wyników, to w pewien sposób można nazwać ich niepełnosprawnymi w stosunku do tych najlepszych. Tak samo jak większość populacji.


Czy to źle, że pokazujemy i chcemy oglądać najlepszych? Moim zdaniem to bardzo dobrze. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to niech zastanowi się ile osób chodzi na mecze klubu piłkarskiego w czwartej, albo piątej lidze piłkarskiej. I dlaczego. 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Polski świat seriali

Jak to się dzieje, że nasze rodzime seriale są o wiele gorsze od zagranicznych produkcji? Czy to telewizje popełniają błędy i karmią nas prostym w odbiorze programem? A może jest odwrotnie i to widz nie wymaga serialu ambitnego? Nikt nie chce ryzykować niebezpiecznych ruchów. Coś co sprawdziło się już niejednokrotnie, będzie powielane do znudzenia, do momentu w którym widownia powie dość i wyłączy odbiornik. Jeśli Trudne Sprawy przynoszą zyski, to nie możemy dziwić się, że produkcje w podobnym formacie powstają jak grzyby po deszczu
.

       Tylko, że kiedyś taki format się wyczerpie i jego miejsce zajmie kolejny nowy pomysł. Tak naprawdę od widza zależy jego jakość. Sukces dość durnych reality show pozwala nam przypuszczać, że ambitne programy i seriale będą musiały poczekać na...widza?  Telewizje będą produkowały seriale na miarę zagranicznych superprodukcji jeśli będzie to się jej opłacać. Na naszym polskim gruncie widać brak jakiegokolwiek ryzyka. To dlatego widzimy na ekranach kolejny sezon "Rancza". To dlatego zagraniczne seriale - "Homeland" i "Suits" - emitowane były w późnych godzinach, aby sprawdzić czy znajdzie się widownia. A dla widowni to zdecydowanie za późno. Ale niekoniecznie problem leży po stronie widza. W dobie internetu telewizja traci szczególnie wśród młodzieży, a to oznacza że statystyczny widz jest coraz starszy. To dla niego będą produkowane seriale. Młodzież będzie oglądała w internecie produkcje zagraniczne i gdy jakimś cudem obejrzy polski program, to bardzo szybko przekona się jak niski poziom on prezentuje. I więcej go nie obejrzy.


 Bez zmiany sposobu myślenia zarządów polskich telewizji, będą one tracić z roku na rok oglądalność. Jeśli nie są w stanie wyprodukować niczego ambitnego, powinny czerpać z zagranicznych formatów i pokazywać je w przystępnych godzinach. Inaczej może się okazać, że w naturalny sposób wymrze im widownia. No bo ile można oglądać seriale o życiu na wsi? Albo seriale obyczajowe zamieniające się w tasiemce? Albo Trudne Sprawy w szkole, szpitalu, na wakacjach? Trzeba przyznać, że telewizje naprawdę się czasem starały zrobić coś oryginalnego, zazwyczaj z miernym skutkiem. Czasem jednak zdarzały się wyjątki. TVN uraczył nas dobrze ocenianą produkcją „Usta Usta”. Czyli jednak da się. 

niedziela, 17 lipca 2016

Memiczność Andrzeja Dudy

Memiczność naszego prezydenta przekroczyła już absolutnie wszystkie granice, a pomimo to ciągle bawi i zaskakuje. Zaskakuje, bo pomysłowość internautów wydaje się być niewyczerpana. Wszyscy mają ubaw, ale jak to właściwie wpływa na odbiór tak poważnej postaci jak prezydent? Jego poprzednik, słynący z licznych gaf, nie doczekał się tak pokaźnej lawiny memów i można odnieść wrażenie, że internet jednak pokochał jego następcę o wiele bardziej.

Czy to dzięki memom Andrzej Duda jest odbierany lepiej? Nie chciałbym tu wchodzić w kwestie polityczne, to nie one mają być tu tematem rozważań. To memy mają być na pierwszym planie i ich wpływ na image i lepszy odbiór prezydenta. Otóż taki zdrowy śmiech po zobaczeniu mema z prezydentem wydaje się znacznie poprawiać nasze nastawienie do Andrzeja Dudy. Zazwyczaj w tych obrazkach spotykamy się z pozytywnym żartem, który nie ma na celu wyśmianie jego działań. Internet złapał nową gwiazdkę i natknąć się na nią można w różnych zakamarkach internetu, więc na pewno przeciętny człowiek spotka na swej drodze zdjęcie prezydenta okraszone nietuzinkowym podpisem. To oznacza że notowania Andrzeja Dudy trochę wzrosną.

Innym ciekawym przykładem jest Aleksander Kwaśniewski i memy z nim w roli głównej. Wszyscy prawdopodobnie wiemy jakie zamiłowania pan Kwaśniewski miał i w tym przypadku internet poczuł krew. Za prezydentury Kwaśniewskiego popularność Internetu była niezbyt imponująca  i nie było gdzie się śmiać, więc teraz postanowiono to naprawić. I jak to wszystko wpłynęło na wizerunek Aleksandra Kwaśniewskiego? Oczywiście znowu nie mówimy tu o polityce. Otóż chyba nie znajdzie się nikt, kto nie polubiłby naszego memowego Kwacha. Cud? Można tak powiedzieć. Nie możemy jednak założyć, że dzięki takim internetowym śmieszkom ktoś faktycznie zmieniłby swoje negatywne nastawienie do politycznych dokonań wyżej wymienionych Dudy i Kwaśniewskiego, ale ich wizerunek został ocieplony i tak po ludzku zyskali oni sympatię. A to może być dla nich o wiele cenniejsze niż przekonywanie innych prezentując swoje poglądy.


W przypadku obecnego prezydenta jego fenomen bierze się z nieprzeciętnych min, które prawdopodobnie śmieszyłyby nawet bez jakiegokolwiek podpisu. Czasem można odnieść wrażenie, że Andrzej Duda celowo pozuje do zdjęć, aby potem wyszedł z tego jak najlepszy mem. I na szczęście wychodzi! Przypadek byłego prezydenta jest już zupełnie odmienny. Został on gwiazdą memów dzięki swoim błędom przeszłości i może nawet dla nas lepiej, że je popełnił. Przyznać się, kto chciałby napić się z Kwachem? 

piątek, 15 lipca 2016

Paryż, Bruksela, Nicea. Które miasto będzie kolejne ?

Czym jest terroryzm? Jest to forma przemocy fizycznej lub psychicznej w celu zastraszenia lub wymuszenia ustępstw. Używa się go, aby zmusić do odpowiednich zachowań, do wzniecenia konfliktów i uwypuklenia podziałów. Jeśli pojawia się w społeczeństwie choć jeden wymieniony czynnik, to oznacza, że zamach był udany. Nie trzeba zabijać, aby to osiągnąć.

To nie ostatni zamach terrorystyczny z jakim będziemy oglądać, bo nikt z przywódców cywilizowanego zachodu nie chce przyznać z czym tak naprawdę się musimy zmierzyć. Niesamowite, że kolejny zamachowiec pochodził z krajów arabskich i był muzułmaninem. Przypadek? Trudno walczyć z czymś czego nie chcesz dostrzec, od czego uciekasz. Trzeci zamach w ciągu roku w Europie Zachodniej oznacza, że poprzednie dwa nic nas nie nauczyły. To oznacza, że wytarliśmy sobie nos tymi ludźmi, którzy umarli w Brukseli i Paryżu. Modlitwa za zmarłych i puste słowa polityków- tak broni się Europa.

W takich chwilach pojawia się oczywiście kwestia uchodźców. Nie może być inaczej, wszyscy wiemy skąd pochodzą, wszyscy powinniśmy być odpowiedzialni. Nie chodzi tu o rasizm i ksenofobie. Pragmatyzm? Odpowiedzialność?  Może to dobre słowa, ale chyba najlepiej obrazuje to pewne porównanie. Wyobraź sobie, że masz 100 cukierków i wiesz, że 5 z nich jest zatrutych. Zjesz jednego z nich? Poczęstujesz znajomych, rodzinę, własne dzieci? Byłoby to nieodpowiedzialne, prawda?


Dopóki Europa nie poradzi sobie z terroryzmem, nie ma mowy o przyjmowaniu uchodźców. Dla naszego bezpieczeństwa i dla dobrej atmosfery pomiędzy naszymi kulturami. Bez zdecydowanych kroków, czekają nas kolejne zamachy, bez względu na wielkie wzmocnienia zabezpieczeń terroryści znajdą sposób. Swoją cierpliwość i wyrachowanie pokazali już wyczekując na zakończenie Euro 2016.

czwartek, 14 lipca 2016

Pokemony i wirtualna rzeczywistość

Wirtualna rzeczywistość coraz bardziej wkracza w nasze życie. Pojawienie się gogli VR sprawiło, że należy spodziewać się kolejnych nowości i udoskonaleń zmierzających do do uzyskania zupełnie nowych doświadczeń w zakresie wirtualnej rzeczywistości. W tym momencie zakładając takie gogle, możemy zagrać w grę, która daje poczucie naprawdę realizmu danej sytuacji. To już nie jest świat na ekranie monitora. To świat, który naprawdę przysłania rzeczywistość, zupełnie nowy poziom doświadczeń. Gry to nie jedyna możliwość wykorzystania takich gogli. Kolejną ciekawą opcją są np. oglądanie meczy. W dobie kamer mogących nagrywać obraz w 360° istnieje możliwość udostępnienia nagrania z takowej kamery posiadaczom gogli VR. Efekt? Bardzo podobny do doświadczeń kibica siedzącego na stadionie. 

Nie ulega wątpliwości, że wirtualna rzeczywistość dopiero raczkuje, ale trzeba liczyć się z tym, że w przyszłości może przysłonić nam stary, poczciwy, ale realny świat. Widmo ludzi chodzących po ulicach w masywnych okularach kiedyś wydawało się obrazem rodem z science-fiction, dzisiaj staje się to o wiele bardziej prawdopodobne. Można powiedzieć, że w końcu musiało do tego dojść, postęp i rozwój zaprowadził nas w te nieosiągalne kiedyś rejony. No i plusy takiej wirtualnej rzeczywistości również jesteśmy w stanie znaleźć. Tyle, że minusy także idą w parze. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie plusy przesłania mi jeden widok: dzieci zupełnie odizolowane od rówieśników. W końcu gra w piłkę w takich goglach prawdopodobnie będzie bardziej emocjonująca.


O wiele bardziej spodobał mi się inny projekt, który nie wymaga zupełnie nowych technologii, ale świetnie łączy rzeczywistość z grą na smartphona. Pokemon Go robi furorę na świecie i Polska nie jest w tym przypadku wyjątkiem.  Muszę przyznać, że pomysł na grę jest genialny. Do tej pory gry raczej izolowały od społeczeństwa i skutecznie zatrzymywały ludzi w domach. Pokemon Go namawia nas zupełnie do czegoś innego. Chcemy złapać jakiegoś pokemona? Nie ma problemu, czas wyjść z domu i go znaleźć. To skutecznie motywuje do odbycia krótkiego lub długiego spaceru. Takie połączenie gry z rzeczywistością może być nie tylko jednorazowym strzałem, ale bodźcem do stworzenia kolejnych gier bazujących na takim związku.  Narazie Pokemon Go doprowadziło do tego, że dorośli ludzie chodzą z telefonem w rękach po ulicach i parkach w poszukiwaniu pokemonów, co budzi oczywiste zdumienie ludzi, którzy jeszcze nie słyszeli o najnowszym trendzie. Może czas pójść krok dalej i stworzyć grę, która jeszcze lepiej będzie łączyć rzeczywistość z banalną grą na urządzenia przenośne? 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Jaki mistrz jest każdy widzi

A więc jednak Portugalia! Trudno cokolwiek mądrego wydukać na temat zwycięzcy, gdyż ich porażki oczekiwałem już w meczu z Chorwacją, a w każdej kolejnej rundzie miałem głęboką nadzieję, że Portugalczycy odpadną i nie będę już musiał oglądać ich nudnych gier. Sześć remisów w podstawowym czasie gry i jedno zwycięstwo. To dorobek mistrza Europy. Brzmi to trochę jak kiepski żart, właściwie już po fazie grupowej można było tylko żartować z Portugalii i ich dalszego losu w Mistrzostwach. Teraz już to nikogo nie bawi.

Zostawmy całą drogę do finału Portugalczyków, zajmijmy się finałem. Na pewno nie był piękny, ale finał gra się po to, aby wygrać. Nie ma tu miejsca na odkrywanie się i ryzykowną grę. No właśnie, biorąc pod uwagę dokonania Portugalczyków w poprzednich rundach, można było przewidzieć, że w konsekwentnej grze bez ryzyka  są naprawdę wyśmienici. Francja mogła kilka razy wyjść prowadzenie i zyskać przewagę, ale nie dopisało jej szczęście. Wraz z upływem czasu zaczęły się szachy i wyczekiwanie na błąd rywala. A taki właśnie błąd przydarzył się Francuzom. Zbyt dużo miejsca pozostawiono dla Edera i  skończyło się zwycięskim golem.

Drużyna, która wyszła z grupy z trzeciego miejsca z trzema remisami wygrała nowe, powiększone Euro. Nie ulega wątpliwości, że Portugalia rozegrała ten finał lepiej od Francuzów, ale ich droga do finału, nudna taktyczna gra pomimo wielu świetnych piłkarzy w składzie, pozostawia niesmak. To nie była Dania, albo Grecja. To była Portugalia.

Jeśli miałbym komuś powiedzieć jak wygrać finał, to z całą pewnością zaproponowałbym oglądanie Portugalii w Euro 2016. Jeśli miałbym komuś powiedzieć jak dostać się do finału to prosiłbym go, aby ich nie naśladował. Bez wątpienia byli skuteczni i konsekwentni, ale rozegrali trzykrotnie dogrywkę i szczęście ani razu ich nie opuściło. A może to rywalom zabrakło wyrachowania, takiego jakim charakteryzuje się obecny mistrz Europy?


Na koniec możemy trochę podbudować nasze narodowe ego. Przegraliśmy w ćwierćfinale po rzutach karnych ze zwycięzcą Euro. To tylko pokazuje, że nasza drużyna jest wiele warta i naprawdę dobrze rokuje przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata. A teraz odwróćmy na chwilę perspektywę. Co by się stało, gdyby to Polska wygrała Euro w takim stylu jak Portugalia? Nie wypada obecnego mistrza nie docenić. Należy w końcu przyznać, że zwycięzców się nie sądzi, a o tym jak Portugalia zdobyła tytuł za kilkanaście lat nikt nie będzie pamiętał. 

środa, 6 lipca 2016

Superpaństwo

Polacy od dawna spoglądają na zachód. Tamta część Europy jest dla nas bardziej atrakcyjna, kojarzy się z postępem, lepszym życiem. Wszystko wydaje się tam lepsze, barwniejsze, ciekawsze od naszej rzeczywistości. Jeśli czerpać wzorce to stamtąd, jeśli się z kimś bratać, to również szukać należy za Odrą. Sami również najchętniej zaliczamy siebie do zachodu Europy. To lepiej brzmi, a sami też jakoś nie odstajemy. Problem polega na tym, że mapy się nie oszuka, położenie już nie wygląda tak pięknie. Środek to środek i nie ma co z tym dyskutować. Kulturowo też jesteśmy środkowi. Wielu chce to zmienić i w sumie bardzo dobrze, że się im nie udało lub nie udaje.

A jak widzą nas inni? Czy zaliczają nas do wielkiej europejskiej wspólnoty, czy jesteśmy tylko tym krajem pomiędzy Niemcami i Rosją? Tutaj z odpowiedzią przychodzi historia i jest niezwykle brutalna, ale za to udziela jednoznacznej odpowiedzi.  Kiedyś pod opiekę wziął nas wschód, a dzisiaj sami pchamy się na zachód. Może czas zdać sobie sprawę, że żadna z tych dwóch opcji nam nie odpowiada? Ilość wojen, które przeszły przez Europę chyba nie pozwala mówić o wspólnej tradycji i kulturze. Chyba, że mamy na myśli kulturę prowadzenia wojen, bo w tym aspekcie faktycznie we wszystkich narodach płynie ta sama krew. Europejczycy to mnóstwo różnorodnych narodów, właściwie każdy ma swój język, historię i jakby tego było mało, to postanowili dominujący katolicyzm również podzielić. Czy taka mieszanka jest w stanie stworzyć jedno wielkie państwo i utrzymać je przynajmniej kilkadziesiąt lat?  Śmiem wątpić w takie rozwiązanie. Nie da się stworzyć Stanów Zjednoczonych Europy. Ameryka to nie Europa. To Superpaństwo nie jest moim wymysłem, nie jest też wymysłem dzisiejszej Brukseli. Jest tym do czego projekt zwany Unią Europejską zmierza.

Manifest z Ventotene autorstwa Altiero Spinellego jest uważany za źródło inspiracji dla obecnego kształtu i dalszego rozwoju Unii Europejskiej. Nazwisko Spinellego widnieje nad głównym budynkiem Parlamentu Europejskiego, więc jego osoba musi być wielce szanowana w Unii Europejskiej. Szkoda jednak, że nie jest on znany szerszemu gronu ludzi. W swym dziele Spinelli wyraźnie stwierdza, że utworzenie jednego europejskiego państwa jest konieczne, a trzeba to zrobić likwidując granice wyznaczające suwerenne państwa. Pełna integracja, nieodwracalna integracja. Superpaństwo nie jest bajką, to końcowe stadium tego co my dzisiaj nazywamy Unią Europejską. Czy wiedząc już czym jest projekt Spinellego, dalej chcemy iść ramię w ramie z Europą?


Sam Spinelli trąci komunizmem, nową jego odmianą, adaptacją na użytek Europy Zachodniej. Superpaństwo ma sprawić, że wojny, tak częste na Starym Kontynencie, przestaną w przyszłości w ogóle występować, a integracja która jest końcowym celem stworzy podwaliny potężnego imperium, silnego i zdolnego konkurować z USA i Chinami. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja, tak przekonują nas mocarze z zachodu. Co ciekawe, Manifest z Ventotene, czyli idea nowej Europy, powstała w roku 1941, w samym środku II Wojny Światowej.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dlaczego ludzie kochają oglądać "Wiadomości", "Fakty", "Wydarzenia",...?

Wiadomości, informacje, newsy. Codziennie mamy do czynienia z masą takich treści, jesteśmy bombardowani przez media i internet najnowszymi tematami z całego świata. Każdy chce być na bieżąco, chce dostawać informacje, aby wiedzieć co wydarzyło się tuż obok niego lub na drugim końcu świata. Jednak prześledzenie tych wszystkich newsów, które otrzymujemy w pięknym opakowaniu w postaci wieczornego bloczku informacyjnego ukazuje ciekawą prawdę o nas samych. Najwięcej jest negatywnych treści. Tragedia, katastrofa, zabójstwo, przestępstwo, kłamstwo jedno,  kłamstwo drugie, duże i małe. Czy naprawdę to takie informacje są tymi najważniejszymi? Jakimi jesteśmy ludźmi skoro takie coś nas interesuje. Gdyby prześledzić kilkanaście wieczornych wydań programów informacyjnych można zbudować wzorzec, który powtarza się codziennie. Czy to znaczy, że ludzi interesuje tylko cierpienie, którego potrzebują jak pokarmu? Niestety tak to wygląda, bo dziennik informacyjny nie mógłby składać się tylko z pozytywnych informacji, nie są one niezbędne. Media wyselekcjonują dla nas tylko negatywy, inne rzeczy nie przyniosą im oglądalności.

Niestety podobna rzecz ma miejsce w kinematografii. Ludzie chcą cierpieć, bo wybierają filmy na których będą mogli poczuć ból. Niesamowite jest to, że właśnie takich emocji szukamy. Jesteśmy od nich uzależnieni. Niby nikt nie chce, aby na świecie działy się złe rzeczy, ale z przyjemnością będzie się nimi emocjonował. Dziwna bestia, ten człowiek. Wystarczy jedna, nieistotna w gruncie rzeczy negatywna informacja, atrakcyjnie opakowana przez media i staje się ona najważniejsza. Tak jakby trudno było zauważyć, że kilka dni temu również mieliśmy podobną informacje, przyrządzoną równie dobrze. Nic tylko okazywać współczucie i cierpienie. I oglądać dalej.

Życie nie składa się tylko z radosnych informacji, to oczywiste. Ale najwyraźniej człowiek ma zbyt mało własnych problemów i negatywnych emocji w sobie, bo chce popatrzyć na inne. Mam wrażenie, że jedna duża masakra to woda na młyn dla mediów. Dziennikarze chcą jeździć do takich miejsc, robić wywiady z poszkodowanymi, pokazywać ich płacz i cierpienie. Dla tych ludzi to trudne chwile, dla dziennikarzy to świetny występ i możliwość awansu. A dla telewidzów to moment na codzienną dawkę nowych negatywów. Prawie wszyscy są zadowoleni.


Film oglądany drugi raz nie jest tak samo wstrząsający. Nowy film, oparty na schematach znanych z poprzedniego nie wywołuje tylu emocji. W końcu jak długo można tworzyć coś opartego na znanych i nudnych już motywach?  Tylko dziennik informacyjny, będący dokładnie dokładnie taki sam jak poprzedniego dnia, nie jest nudny. 

"Co ten Milik robi?! Tylko Pazdan!"

Szał ogarnął wszystkich! Michał Pazdan został bohaterem najpierw z Niemcami, potem z Ukrainą. Wszyscy go wspierają i twierdzą, że zawsze wspierali, a kiedyś po prostu tego nie okazywali. To oczywiście lekkie nadużycie z mojej strony, ale tak to teraz wygląda. Różnica między piekłem, a ziemią jest niewielka i bardzo łatwo ją przekroczyć. Uznanie kibiców można zyskać po jednym meczu i również w ciągu meczu je stracić. Pamiętacie tę dumę przed Euro, gdy mieliśmy dwóch naprawdę dobrych napastników i tę nagonkę na Milika po meczu z Niemcami? Ktoś tu bardzo szybko zmienił nastrój.

Michał Pazdan to strasznie hejtowany gracz,  przed Euro zasłynął w negatywnym tego słowa znaczeniu jako ”Kung-Fu Pazdan” w związku z jego dość niebezpiecznym zachowaniem w trakcie jednego meczu. Wszyscy bali się, że we Francji nie podoła wyzwaniu. Teraz ludzie cenią Michała prawdopodobnie bardziej niż Kamila Glika. To szalone. Granica pomiędzy zerem, a bohaterem jest zbyt cienka. Pazdan i Milik są najlepszym tego przykładem. Wystarczy jeden gol Milika i wróci do łask kibiców. Jeden zły mecz Pazdana i stare, negatywne memy zagoszczą znów na Facebooku. Takie nastroje kibiców na pewno zostawiają jakiś ślad w psychice większości piłkarzy. Tak, oni czytają komentarze i oglądają memy z sobą w roli głównej. Taki kalejdoskop ma wpływ w szczególności na młodych piłkarzy.

Byłoby fantastycznie, gdybyśmy szybko zapominali o indywidualnych błędach i nie ulegali nagłej fali krytyki po jednorazowym niepowodzeniu. W tak popularnej dyscyplinie jak piłka nożna i w tym piłkarskim okresie bardzo łatwo można przyjąć postawę internetowych krytyków. Tym bardziej, że jeden błąd popełniony przez zawodnika, który jest zazwyczaj wysoko ceniony wywołuje burzę. Nie bez przyczyny mówi się, że futbol to gra błędów. Wyjście z grupy to dla nas już ogromne osiągnięcie. To czy jeden zawodnik zagrał gorzej, a drugi lepiej to normalne. Piłkarz, który zagrał gorsze spotkanie na pewno o tym wie, znęcanie się nad nim na pewno mu nie pomoże. Lepiej skupić się na drużynie, to ona wygrywa mecze.


To trudny temat, podczas oglądania naszej drużyny właściwie niemożliwe jest w całości odciąć się od hejtu. Emocje często wygrywają, ale warto zrozumieć, nawet po jakimś czasie, że nagłe popadanie w skrajność jest po prostu bez sensu. Tym bardziej, że w fazie pucharowej błędy będą kosztować  o wiele więcej niż strata punktów. 

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Broń nie tylko zabija

Powszechne prawo dla posiadania broni - niezwykle kontrowersyjny temat, szczególnie w obecnych klimatach politycznych, ale także i w naszych horyzontach myślowych. W teorii każdy zdrowy psychicznie człowiek, jeśli naprawdę zapragnie, może zdobyć broń palną. W praktyce jesteśmy jednym z krajów, na terenie którego znajduje się jej najmniej. Gdyby na terenie Polski wydarzyła się sytuacja podobna do tej na Ukrainie, na stu mężczyzn przypadłaby jeden karabin. Nawet jeśli ktoś z zewnątrz dostarczyłby nam broń, to niewielu potrafiłoby dobrze z niej strzelać. Jednak nawet takie wstrząsające informacje i prognozy, niewiele mogą wskórać przy całej masie obaw większości społeczeństwa. Powszechny dostęp do broni palnej przeciętnemu Polakowi kojarzy się z masakrami w USA, nagłaśnianymi przez media i wykorzystywanymi przez środowiska lewicowe. Jeden człowiek z bronią w ręku wchodzi do szkoły, pubu i zabija kilkanaście bezbronnych osób. Dlaczego dochodzi do takich sytuacji?

Wyobraź sobie, że mieszkasz w USA. Mogłeś nabyć broń właściwie bez większych trudności. Po prostu idziesz do sklepu i kupujesz taką, jaką chcesz. Teraz wyobraź sobie, że w pewnym momencie swego życia tracisz kontrolę nad sobą, zamieniasz się człowieka, któremu jest już wszystko jedno. Nie akceptujesz rzeczywistości, już nie chcesz z nią walczyć, chcesz zemścić się za swoje niepowodzenia. Za kilka godzin wszystkie telewizje nazwą cię psychopatą, ale to już nie będzie miało dla ciebie znaczenia. Musisz tylko wybrać miejsce. Już chyba domyślasz się po co i na co. Na swoją piaskownice wybierzesz lokację, gdzie nikt nie ma broni, w innym wypadku mogłoby się okazać, że tylko ty zostaniesz zastrzelony. Nie będziesz oryginalny, szkoła to idealne miejsce. Więc bierzesz broń, wychodzisz z domu i już wieczorem jesteś bohaterem wieczornych wiadomości. To oczywiście pośmiertna sława, zostajesz zastrzelony, ale zabierasz ze sobą kilkanaście osób. Media szaleją, pojawiają się głosy o ograniczeniu dostępu do broni. Czy wybrałbyś szkołę, gdybyś wiedział, że każdy nauczyciel ma broń i potrafi z niej strzelać?  Jeśli tak, mógłbyś być jedyną ofiarą. Nikt jednak w takich miejscach broni nie ma, to wystarczająca zachęta dla morderców i terrorystów.

Ograniczając dostęp do broni, w rzeczywistości ograniczamy ją tylko dla zwykłych i porządnych ludzi. Ci źli, zdobędą ją w nielegalny sposób. Osoba, która chce zabić, zabije przy pomocy pistoletu, noża, widelca albo samochodu. Musielibyśmy zakazać sprzedaż noży, widelców i samochodów, aby znacznie ograniczyć jej pole do popisu. Mając przy sobie broń do obrony własnej, nie trzeba jej używać. Sam jej widok jest często wystarczającą tarczą. Dźwięk przeładowywania shotguna sam w sobie działa na wyobraźnie, paraliżuje. Do Szwajcarii daleko nam w kwestii broni i jej użytkowania. Strasznie dziwne jest to, że nasze społeczeństwo chce uczyć dzieci o homoseksualizmie, a zapomina o nauce na strzelnicy i nauce odpowiedzialności w związki z  używaniem broni.

Często słyszymy głosy mówiące, że gdyby nagle ułatwić dostęp do broni, to ludzie by się pozabijali. Dlaczego więc nie oglądamy masowych tragedii przy użyciu noży? A co by się stało gdyby broń palna wpadła w ręce kiboli? Ciężko powiedzieć czy rozróby przy użyciu broni byłyby dla nich tak samo przyjemne, jak przy użyciu kijów i kastetów. Sądzę, że nie. Nawet jeśli bardzo spodobałaby się im zabawa bronią, to ilość kiboli nagle uległaby drastycznemu spadkowi. Prawdopodobnie był to brutalny żart.

Obecnie w Polsce dostęp do broni, mimo że w teorii możliwy, jest bardzo ograniczony, a prawo jest „nieprzyjazne” jakiejkolwiek obronie własnej z jej użyciem. Kwestia ta jest od czasu do czasu poruszana w odpowiednich warunkach politycznych, ale nigdy nie wykracza poza poziom dyskusji. Kto wie, może już niedługo się to zmieni?


piątek, 17 czerwca 2016

Czasem warto zagrać w grę

Elektroniczna rozrywka rozwija się bardzo prężnie, nie ma już dużej różnicy pomiędzy budżetem gry, a budżetem filmu. Coraz więcej ludzi wybiera gry komputerowe,  wystarczy zwrócić uwagę na to, że premiera wielkiej gry wywołuje teraz podobne emocje do premiery długo oczekiwanego filmu w Hollywood. To skłania do zadania kilku pytań. Co powoduje takie zainteresowanie? Czy gry szkodzą i wywołują agresję?

Gry rozwijają wyobraźnie i bardzo często uczą. W odpowiedniej dawce przynoszą więcej korzyści. Obecnie największe tytuły posiadają fabułę zarysowaną lepiej niż w niejednym filmie, mają elementy wymagające od nas zręczności i wytężenia umysłu, a bardzo często angażują emocje. I choćby ze względu na to nie powinno się ich unikać jak ognia. Odpowiednio porcjując taką rozrywkę nie możemy się nią oparzyć. Nie są jednak pozbawione wad, albo chociaż elementów, które mogą być wystawione na krytykę, gdyż często są brutalne. To główny argument przeciwników spędzania wolnego czasu z grami. Przykłady, w których ktoś zbyt wciągnął się w wirtualny świat i zaczął żyć według tamtejszych praw w realnym życiu również są sztandarowym uzasadnieniem niechęci do gier.

Jednak ja nie patrzyłbym na gry przez pryzmat takich głosów, pomylenie gry z rzeczywistością nie jest proste. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że gry nie wywołują agresji, one ją tłumią, poprzez dostarczanie jej. Dla wielu osób rozgrywka, często dość agresywna i brutalna, to sposób na rozładowanie agresji. Dlaczego powstają gry z taką właśnie rozgrywką? Tego wymagają gracze i chcą za to płacić. Gdyby agresja i brutalność w grach raziła, mielibyśmy zupełnie inne produkcje. Jednak w takiej rzeczywistości królują strzelanki i gry akcji, których przemoc jest nieodłączną częścią. Jest ogromna różnica pomiędzy zabiciem kogoś w grze, a próbowaniem tego zrobić w rzeczywistości i ktoś kto tego nie rozumie lub ma z tym problem, nie powinien w ogóle do takiej rozrywki siadać. Szczerze powiedziawszy nie znam rozrywki, którą taki człowiek mógłby się rozkoszować, bo w niej również musiałby się zatracić.


 Tak naprawdę ogniska agresji i przemocy( głównie tej słownej) możemy znaleźć w rozgrywce multiplayer, ale tam główną ich przyczyną jest anonimowość. Gdy wyzwiska, które tam usłyszymy przestaną wzbudzać w nas negatywne emocje, to taka agresja nie będzie nas już mogła dosięgnąć. Wtedy wystarczy już tylko samemu jej zaniechać. Dobry przykład to najlepsze wymyślone lekarstwo.  Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, aby gry nie przesłoniły realnego świata młodym ludziom. Dostęp do nich jest naprawdę powszechny, nadużywanie ich z pewnością korzyści nie przyniesie.

wtorek, 14 czerwca 2016

Śmiech na scenie

 Polska scena kabaretowa jest bardzo często obiektem kpin i w jej stronę kierowane są bardzo nieprzychylne słowa. Tak wiele kabaretów, tak mało tych naprawdę dobrych. Nie wiem czy potrafiłbym wymienić trzy współczesne kabarety, które prezentują najwyższy poziom. Bez wątpienia w gąszczu tych miernych znajdziemy perełki, ale jakie kiepskie żarty musimy usłyszeć, aby na nie trafić?




 Kabaret Moralnego Niepokoju, Hrabi, nieistniejące już Limo i... wyczerpaliśmy chyba temat. Czasu antenowego jest aż nadto, spokojnie zmieści się o wiele więcej niż wymieniona trójka. Kabaret to trudna forma, o wiele trudniejsza niż stand up. W kabarecie humor jest ważny, ale to odegranie skeczu jest ważniejsze. Jest to bardzo specyficzny rodzaj aktorstwa, nic dziwnego że jest większość się w tym gubi. Przez długie lata Kabaret Moralnego Niepokoju wiódł prym w sztuce kabaretowej. Robili to dobrze i ludzie chcieli ich oglądać. Ich programy, których omawiali historię świata lub Polski zahaczały o perfekcję. Teraz nadszedł czas na Stand-Up.

 Stand-Up to monolog, sypanie żartami bardzo niecenzuralnymi, aby rozśmieszyć gawiedź. Wielką zaletą Stand-Upu jest to, że nie trzeba być wielkim komikiem, aby odnaleźć się w takiej formie. Wybranie się na Stand-Up może być całkiem dobrym wyborem, naprawdę bywa śmiesznie, ale rozrywki na wysokim poziomie tam nie uświadczymy. Gdyby zabronić  stand-uperom używania przekleństw, to ich występy skróciłyby się o połowę, a ich żarty obrabowałoby się z atrakcyjności. Stand-Up do Polski przyjechał niedawno i furorę robi ogromną, ale warto przypomnieć, że podobna forma już istniała od dawna i uprawiają ją takie tuzy jak Artur Andrus, Piotr Bałtroczyk i Andrzej Poniedzielski. Jeśli ktoś pragnie kultury, to właśnie oni ją dostarczają.





 Ciężko mi mówić o kabarecie i w ogóle o sztuce rozbawiania tłumu bez improwizacji, a właściwie to połączeniu wymienionych już form. Chodzi o serial „Spadkobiercy”, zdjęty już z anteny i na jego powrót raczej nie ma już co liczyć, gdyż linia fabularna, wciąż wydawać się może dość elastyczna, doczekała się swego końca. Najlepsi twórcy kabaretowi i sztuka improwizacji - nic lepszego nie  mogło się przydarzyć lekko kulejącej branży. Żarty, często z najwyższej półki, z których na żywo śmiali się również sami aktorzy. Tak, „Spadkobiercy” byli również kabaretem dla kabareciarzy. I to była ich siła. 

wtorek, 7 czerwca 2016

Mistrzostwa Europy i zagrywki Polsatu

Euro 2016 już w piątek rozpocznie swoje panowanie na ekranach telewizorów. Będzie to czas niezwykłych emocji dla mężczyzn i koszmar dla kobiet. Przez kilka tygodni będą musiały pogodzić się z tym, że piłka będzie ich facetów podniecać tak samo, a może i bardziej niż one. Wyrazy współczucia dla wszystkich kobiet są tu zdecydowanie uzasadnione.

 Jednak mężczyźni również nie mają łatwego życia. Gdzie oglądać mecze? Czy zapłacić i mieć wszystkie w domu? Polsat obrał podobną politykę tej stosowanej podczas ostatniej wielkiej imprezy w piłkę siatkową. Czyli za chęć uzyskania transmisji do wszystkich meczów musimy zapłacić minimum 79 zł( cena wzrośnie do 99 zł jeśli zamówimy dostęp u innego dostawcy). Cena nie wydaje się być ogromna, w końcu otrzymujemy za nią 51 spotkań. Tylko, że zaczyna się nią inaczej spoglądać, gdy dowiadujemy się, że w otwartym kanale Polsatu za darmo obejrzymy 24 spotkania. Czy dostęp do połowy meczy Euro, nietransmitowanych w darmowym kanale, jest wart aż tyle? Nawet dodatkowe studia przedmeczowe i analizy ekspertów, które mają być składnikiem tego pakietu to trochę za mało .Aż strach pomyśleć ile kosztowałoby w pełni zakodowane Euro. Na pewno znajdą się osoby gotowe zapłacić znacznie więcej za taki produkt, ale będą też tacy, którzy emocje postanowią przeżyć w strefie kibica i niestety tacy najbardziej się zawiodą.


 Ceny, które Polsat ustalił dla miast chcących takową strefę zorganizować są zaporowe. W wielu miejscowościach stref kibica po prostu nie będzie, gdyż miasta nie były na takie stawki przygotowane. W Kaliszu możliwość transmisji publicznych w strefie kibica wynosi 250 tysięcy złotych. We Wrocławiu budowa strefy i prawa do transmisji łącznie kosztowałyby 500 tysięcy złotych. W obu miastach stref nie będzie, ale nie tylko one się wycofały. Polsat oczywiście ma prawo do takich działań. Jeśli ustalono takie stawki, to telewizja musi być pewna, że jest to dobra strategia, która przyniesie zyski. W końcu telewizja to jest biznes. Nie ma co ukrywać, że to zwiększona ilość drużyn na Euro i co za tym idzie większa ilość spotkań spowodowała taką politykę Polsatu. Nie było prawdopodobnie możliwości, aby wszystkie mecze udostępnić na podstawowym kanale. Trzeba było wykorzystać dodatkowe kanały i sprzedawać do nich dostęp.

 Warto przypomnieć, że w 2008 roku również Polsat transmitował Mistrzostwa Europy. Wtedy turniej składał się z 31 spotkań a Polsat uraczył nas 27 darmowymi meczami. Miał w planach strategię podobną tej z tegorocznego Euro, ale po naciskach ze strony UEFA skapitulował. 

niedziela, 10 kwietnia 2016

Gdzie jest jakość w telewizji ?

Czy jest telewizja, która daje swoim widzom dobre i inteligentne treści?. Obecnie posiadając kilkaset programów dzięki pewnej francuskiej telewizji( już nie wymieniam z nazwy) nie mogę tam znaleźć niczego, co mogłoby być na tyle atrakcyjne, aby to oglądać. I tak bardzo łagodnie to określiłem, bo chyba powinienem powiedzieć, że to czym obecnie raczą nas takie stacje jak Polsat i TVN jest pluciem w twarz widza.

No ale musimy pamiętać, że telewizja to biznes, który ma przynieść zysk. Jak największy zysk. Oczywiste jest to, że w będą tam transmitowane programy, które osiągają największą oglądalność. Więc telewizji powinno zależeć na tym, aby stworzyć serial bądź reality show, który prezentuje wysoki poziom i dzięki temu zyskuje uznanie w postaci oglądalności. No ale coś w tym rozumowaniu musiało pójść nie tak. Bo jak wytłumaczyć programy typu Dlaczego Ja i Ukryta Prawda? W przypadku tych seriali ciężko mówić o jakimkolwiek poziomie, one zwyczajnie żadnego poziomu nie reprezentują. To, że ciągle mamy niebywałą przyjemność ich oglądania świadczy tylko o jednym - ludzie to oglądają i najwyraźniej muszą to cenić. Właściwie po tych słowach powinienem zamilknąć i mieć nadzieje, że w tej grupie wiernych fanów nie ma młodzieży. Starszych ludzi zdecydowanie mniej szkoda, ale dla przyszłości tego kraju o wiele lepiej, aby młodzi nie byli wystawieni na nieodwracalne szkody, które takie programy powodują. Wiecie, tu nie chodzi o to, że takie produkcje są po prostu złe, że sztucznie wychodzą, że historie są idiotycznie wymyślone i równie idiotycznie zrealizowane...One w założeniu mają takie być i to jest straszne.

Główne stacje tanim kosztem, bez profesjonalnych aktorów tworzą seriale, które podbijają serca widzów. Bez wątpienia jest to ich sukces, ale chwalenie się takim osiągnięciem to kpina z ludzi, którzy to oglądają. Widząc Ukrytą Prawdę, która zdecydowanie sprawia, że IQ znacznie zmniejsza swoją wartość, nie pozostaje nic innego jak włączyć program, który może uratować kilka punktów. Mowa tu oczywiście o jakiejś stacji z filmami dokumentalnymi. I faktycznie można tam znaleźć wartościowy dokument, ale o wiele łatwiej tu pooglądać coś w stylu reality show o drwalach czy poszukiwaczach złota. Skoro takie coś ma swój byt w ramówce tych stacji to oznacza to tylko jedno. Ktoś to musi oglądać. Większość( jeśli nie wszystkich) reality show jest z góry ustawiona i wyreżyserowana. Wiadomo, na planie ma obyć się bez niespodzianek, wszystko powinno odbyć się zgodnie ze scenariuszem. I osiąga to dobrą oglądalność, bo nie ma innego wytłumaczenia dla egzystencji takich programów.


Tylko czy w erze youtuba i w ogóle Internetu telewizja klasyczna będzie mogła dalej dobrze funkcjonować? Ile jeszcze lat musi minąć, aby przestała się opłacać?  Bo to, że będzie tracić w stosunku do internetu i jego możliwości wydaje się nieuniknione. Już teraz zdecydowanie więcej dobrych treści, zrealizowanych przez amatorów, można znaleźć w sieci i nowe pokolenia będą skłaniały w stronę tych nowoczesnych rozwiązań. 




wtorek, 22 marca 2016

Krótka rozprawa o pięknie

Atrakcyjnym możesz się urodzić, atrakcyjność możesz poprzez długie, żmudne treningi osiągnąć, ale to nie oznacza, że masz w sobie piękno. Piękno to nie bycie atrakcyjnym. Piękno znajduje się w twojej głowie, nie formuje się w zewnętrznej postaci, ale objawia się w niej czerpiąc z wewnątrz. Nie ma innej drogi, obraz piękna wychodzi ze środka, szukając piękna od drugiej strony zawsze dojdziemy do brzydoty.

Powierzchowna ocena, która cechuje ludzi sprawia, że teraz piękno jest używane jako sumę dwóch pojęć - atrakcyjność i piękno. Rozróżnienie ich, po krótkim namyśle, nie przychodzi dla większości z trudem, ale używanie w dobrym kontekście jest problematyczne dla wszystkich. (I nie zamierzam bawić się w tym wpisie w poprawne używanie tych sformułowań, mi również nie przychodzi to łatwo. Chodziło mi tylko o przedstawienie różnicy i uświadomienie o jej znaczeniu. ) Już od dawna mówi się przecież o ideale piękna na przestrzeni wieków. Tu chodzi oczywiście o aspekty czysto wizualne. Ktoś kto przeniósłby się do średniowiecza mógłby przeżyć spore zaskoczenie widząc ówczesne wzorce piękna. Nie chcę nawet myśleć jaka była by reakcja człowieka ze średniowiecza na widok naszych ideałów. Do czego zmierzam? Wzór atrakcyjności, z wyjątkiem kilku stałych wzorców, zmienia się i na przestrzeni wieków przestaje być uniwersalny. A wzór piękna, tego wewnętrznego? Czy jest uniwersalny? Czym w ogóle jest to wewnętrzne piękno? Piękno jest w oczach patrzącego. Już samo to dość znane powiedzenie sugeruje, że nawet teraz nie ma uniwersalnego wzoru piękna. Trudno oczekiwać, aby prawie siedem miliardów ludzi na świecie miała takie same gusta; kultura i tradycje często bywają tu decydujące jeśli chodzi o to, czym określa się piękno.

I tu dochodzimy do bardzo ważnego etapu tej rozprawy o pięknie(czy też atrakcyjności?). Na przestrzeni lat, człowiek, poznając proces ewolucji dowiedział się kilku ważnych faktów o tym jak sam funkcjonuje. Nauczył się tego jak wpływać na to co uważana jest za atrakcyjne, jak tym manipulować niszcząc tym samym obraz rzeczywistości. To, że kobiety upiększały się makijażem, powszechne było od wieków i nie było uważane za oszustwo. Najważniejsze było to, że działało na płeć przeciwną. I to może wydawać się oczywiste i mało odkrywcze, dopóki nie spojrzy na to jak wygląda dzisiejszy świat. Wystarczy, że coś co  jest o kilka procent większe, bardziej podkreślone - oczywiście sztucznie - uznawane jest za bardziej atrakcyjne. Nie tylko nasz gatunek daje łatwo się nabierać na takie zagrywki. Ptaki, którym podrzucane są większe jaja, wysiadują właśnie te większe kosztem swoich własnych.


Dzisiejszy świat bazuje na sztucznym podkreślaniu atrakcyjności, a to oznacza, że opiera się na kłamstwie. Uważny obserwator z pewnością zauważy, że sztuczne upiększanie już dawno objęło każdą dziedzinę naszego życia i to strasznie niebezpieczna sytuacja; najnowsze pokolenia będą wychowywane w sztuczności i przeżyją szok w momencie konfrontacji z realnością. Ciągle nie wiesz o czym mówię? Chodzi o różnicę między dzisiejszymi serialami, a prawdziwym życiem lub o wiele bardziej dosadny przykład - pomiędzy pornografią, a zwyczajnym, prawdziwym związkiem.



wtorek, 15 marca 2016

Ryzykancki gatunek

Ryzyko - skłonność do podejmowania niebezpiecznych działań,  zazwyczaj w celu osiągnięcia czegoś większego, lepszego. Najważniejsza cecha naszej cywilizacji, gdyż bez niej nie osiągnęlibyśmy postępu, a bardzo możliwe, że w ogóle byśmy nie przetrwali. W połączeniu z pięknym umysłem, jest to największa broń człowieka. W dzisiejszych czasach hasłem wpajanym od najmłodszych lat jest fraza: przezorny zawsze ubezpieczony. Gdzie jest tu miejsce na ryzyko?

Po przeczytaniu książki Stanisława Lema „Powrót z gwiazd”, zaczyna bardziej cenić się skłonność do podejmowania ryzyka. W cywilizacji stworzonej przez Lema ludzkość postawiła na bezpieczeństwo, brak agresji  i wykorzenienie jakichkolwiek ryzykownych działań. Człowiek nie chce już lecieć w kosmos - natura odkrywcy przegrywa z lękiem, nie podejmuje on agresywnych zachowań - nie widzi sensu narażania siebie na niebezpieczeństwo,  jest istotą pozbawioną swej immanentnej cechy, pozwalającej na dokonywanie przełomowych odkryć. To świat bez wojen, konfliktów;  bez niebezpieczeństw. Człowiek nie jest w stanie zaatakować drugiej osoby, nie może też również się bronić. Standardowa reakcja w trudnych sytuacjach to zazwyczaj strach. Wszystkie niebezpieczeństwa w ogóle zostały wyeliminowane, przynajmniej w teorii.  Kilkadziesiąt lat temu nikt nie powiedziałby, że to idealny świat. Tylko, że teraz dominuje inna, odmienna idea i dystopia Lema dla wielu staje się wzorem do naśladowania. Czy to powinno wywoływać niepokój?

Gdyby ktoś wynalazł substancję, która wyeliminowałaby w człowieku jakąkolwiek agresję- zażyłbyś ją? Oponowałbyś, aby cała ludzkość miałaby być nią potraktowana? To byłoby dobrowolne zgodzenie się na bezbronność. W człowieku agresja zakorzeniona jest bardzo głęboko, nie przetrwałby na świecie pełnym niebezpieczeństw, gdyby lękał się wychodzenia naprzeciw jego trudnościom. 

Już na początku, pierwszy człowiek, który pomyślał abstrakcyjnie, musiał gdzieś wewnątrz wiedzieć, że bez podejmowanie ryzyka stanie się tylko bardziej inteligentną małpą. Aby stanąć w tym miejscu, w XXI wieku jako dominujący gatunek, skłonność do podejmowania ryzyka i rozwinięty mózg musiały iść razem w parze i potrafić świetnie zatańczyć czasem tango, a czasem salsę. Tylko, że teraz, już od najmłodszych lat w szkole wmawia się nam, że to bezpieczeństwo jest najważniejsze. Co ciekawe, nie musimy już sami o nie dbać, ktoś inny o to zadba, często traktując nas jak istoty niezdolne do samodzielnego funkcjonowania.

Dziś, zazwyczaj nie mamy do czynienia z podejmowaniem ryzyka, które może kosztować lub uratować nasze życie i może właśnie dlatego wielu sądzi, że jest zbędne i niepotrzebne. Na szczęście ryzyko wciąż jest ważne i często się opłaca, bo osiągnięcie sukcesu bez podejmowania ryzyka, oczywiście po bardzo rozsądnej analizie, jest praktycznie niemożliwe. I chyba podkreślenie tej gruntownej analizy powinno być istotne, gdyż ryzykowanie bez odpowiedniej wiedzy, porwanie się na naprawdę głęboką wodę, grozi nabawienia się urazu do samego podejmowania trudnych, ale opłacalnych w przypadku powodzenia, decyzji.

PS. Ja dziś zaryzykowałem! Po bardzo gruntownej analizie, chłodnej kalkulacji i nakreśleniu wielu możliwych scenariuszy, udałem się do bukmachera : D. Nie ma to jak dać się wciągnąć w wir ryzykownych zachowań !  ;)



sobota, 12 marca 2016

Równość? Nie zauważyłem...

Myślałeś kiedyś o tym, co by się stało gdybyś urodził się w innej...rodzinie? Żył w innym mieście? Kraju? Prawdopodobnie byłbyś wtedy trochę innym człowiekiem, może bardziej doświadczonym życiowo, może twoje cechy osobowości musiałyby się odpowiednio dopasować do obecnej sytuacji. Możemy założyć, że nie byłbyś tym, kim jesteś aktualnie. Oznacza to, że miejsce w którym przychodzisz na świat, twój start, decydują o twoim dalszym żywocie.  Gdybyś spotkał swoje alternatywne ja (które urodziło się w innej rodzinie, mieście lub kraju) - czy mógłbyś postawić znak równości pomiędzy wami?

A możesz postawić znak równości pomiędzy człowiekiem żebrzącym o jedzenie, a człowiekiem, który właśnie kończy pracę w swojej firmie i pędzi do żony i dzieci? Różnica przestaje być taka subtelna, jest kolosalna i trzeba tu wstawić znak większości, a jeśli mamy być już świetnymi dyplomatami, to powiedzmy, że równość tu nie występuje. Bo może życie im potoczyło się zupełnie inaczej? Nastąpiła tak olbrzymia niesprawiedliwość i biedak musi prosić o jedzenie, a przedsiębiorca otwiera właśnie nowy oddział swojej firmy w Warszawie. Uwierzyłbyś, że to ty jesteś tym przedsiębiorcą i biedakiem, a to gdzie się wychowywałeś ustawiło tak twoje życie?  


Zostawmy to czy taka skrajność w ogóle byłaby możliwa, na pewno można na ten temat dyskutować bardzo długo. Teraz zajmijmy się kwestią kobiet i mężczyzn. Czy są równi? Na pewno nie są tacy sami i to bez znaczenia gdzie się urodzą. Obie płcie mają unikalne predyspozycje do wykonywania poszczególnych czynności, co nie oznacza, że jedna jest gorsza od drugiej, ale oznacza, że powinny się uzupełniać. Dążenie do całkowitej równości wydaje się w takiej sytuacji po prostu głupie. Czy powinniśmy naprawiać proces ewolucji, skoro to on przystosował nas do życia? Na pewno nie można wszystkich zadowolić takim postawieniem sprawy, ale przekonanie kogoś (jak zaznaczyłem w poprzednim wpisie) nigdy nie było proste. 


Różnice, nierówności i najważniejsze – niesprawiedliwości(jak wiele osób na pewno nie omieszka wytknąć), zawsze były i zawsze będą; gdyby wszyscy byli równi, to najprawdopodobniej groziłby nam jednakowy podział biedy. I zaznaczam tu, że o równość wobec prawa powinniśmy walczyć; każde życie, w teorii, jest tak samo cenne.  W teorii, bo każdy człowiek posiada ogromny potencjał(w innym przypadku byłoby to strasznie nielogiczne), który może wykorzystać i dać światu coś od sobie. W teorii, bo większość go nie wykorzystuje. 

środa, 9 marca 2016

Masz rację, ale mnie nie przekonałeś

Udowodniłeś mi, że się w jakiejś kwestii się mylę? Dobrze, to teraz musisz mnie jeszcze przekonać. Brzmi dziwnie? Czy można nie uwierzyć w coś co przed chwilą zostało udowodnione? Można, zaryzykuję, że to dość powszechna sytuacja i znana od wieków.

Według Arystotelesa dwa takie same ciała o różnej masie zrzuconej z pewnej wysokości spadają z różnym przyspieszeniem. Nikt tego nie negował, nauczano tego na uniwersytetach, na Uniwersytecie w Pizie również. Dopiero pewien uczeń tej szkoły, niejaki Galileusz, postanowił zademonstrować, że jest inaczej. Według jednego z przekazów miał wejść na szczyt wieży w Pizie, spuścić z niej dwa takie same materiały o różnej masie i udowodnić, po tym jak dwa ciała równocześnie uderzyły o ziemie, że wielki Arystoteles jednak nie miał w tej kwestii racji. Samą forma tego eksperymentu, czyli wejście na wieżę,  prawdopodobnie można włożyć między bajki, jednak fakt, że Galileusz udowodnił ludziom błąd w myśleniu Arystotelesa nie ulega wątpliwości. A teraz zagadka. Zgadnij czego nauczano na Uniwersytecie w Pizie po odkryciu Galileusza? Dalej nauczano teorii Arystotelesa. 

Udowodnić coś, a przekonać kogoś to duża różnica. Można się zastanawiać ile przełomowych odkryć musiało poczekać, aż ludzie zaczną stopniowo się do nich przekonywać. Niesamowite, że nowa perspektywa na początku jest odrzucana, z drugiej strony, po głębszej analizie, nie ma w tym niczego zagadkowego; bardzo ciężko wykorzenić stare wzorce i przekonania. Wydaje się, że ta różnica pomiędzy udowodnieniem, a przekonaniem, występuje również w naszym codziennym życiu. I prawdopodobnie zniwelowanie jej byłoby dla nas w wielu kwestiach zbawienne.

Wszyscy wiedzą, że bieganie w większości przypadków jest zdrowe i myślę, że każdy potrafi to udowodnić. Teraz weźmy człowieka, który wyhodował na swoim brzuszku oponkę. Jego przyjaciele udowadniają mu, z powodzeniem, że powinien zacząć biegać i przedstawiają mu korzyści jakie może dzięki temu osiągnie. Sam zainteresowany zdaje sobie sprawę, że ma problem, ale nic z tym nie robi. Dalej prowadzi ten sam tryb życia. Można powiedzieć, że nie kupił ich argumentów, ale się z nimi zgadza. Czasem możemy usunąć z tego wzorca przyjaciół. Niektórzy sami mogą coś sobie udowodnić i dalej robić swoje. 


Wiem, że tu mogą pojawić się głosy, które jako główną przyczynę podadzą brak motywacji, a nie jakieś problemy z przekonywaniem i będą mieli racje. Jednak zmieńmy na chwilę perspektywę i nasz tok rozumowania. Jeśli potrafimy kogoś przekonać, a nie tylko udowodnić coś oczywistego, to możemy pomóc nie tylko sobie, ale również innym. No chyba, że poruszamy kwestię sprzedaży, ale o tym za chwilę.

Jestem pewien, że brak umiejętności przekonywania utrudniała życie wielu mądrym ludziom, gdyż nie przekonać innych do swoich, bardzo często lepszych innowacyjnych, poglądów. Bardzo możliwe, że mieli sporo do zaoferowania, ale nikt nie zechciał tego kupić.  W sprzedaży, już dawno odkryto, że udowodnienie klientowi wartości produktu nie oznacza przekonania go do zakupu. Oczywiście, porównując powyższe przykłady, Galileusza, niedoszłego biegacza i handlowca, trzeba zachować odpowiednie proporcje; sprzedawali lub kupowali coś innego, jednak analogie nasuwają się same. 

Ze sprzedaży zrobiono sztukę, napisano o niej masę książek i przeprowadzono wiele badań.  Będzie ich jeszcze przybywać, sprzedaż to jedna z najbardziej pożądanych umiejętności w dzisiejszym świecie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie ( i nie minąć się z prawdą), że każdy z nas codziennie coś sprzedaje i kupuje bez używanie pieniędzy i kart bankowych. Towarem często jesteśmy my sami lub idee i pomysły z naszej głowy. A waluta? Nie pieniądze, ale coś znacznie cenniejszego.